Przejdź do treści

Marcin miał niebanalne dzieciństwo, ale w miarę typowe. A w wieku wczesnoszkolnym sprowadził się z rodzicami ze wsi do dużego miasta, na wielkomiejskie osiedle – blokowisko. W szkole, w klasie nie mógł odnaleźć sobie miejsca. Podobnie było na podwórku, gdzie dzieci niechętnie się z nim bawiły. Pomimo starań nauczycieli i rodziców nie udało się zbliżyć Marcina do żadnej z grup dzieci. Nie dawało oczekiwanych skutków zapisywanie go do kółek zainteresowań, ognisk itp., ponieważ we wszystkich tych miejscach czuł się odrzucony i nie lubiany. Rodzice szybko rezygnowali z tychże miejsc zorganizowanego czasu, bądź to dlatego, żeby nie narażać syna na nieprzyjemności, bądź to z bezradności. I chyba ta bezradność ich zgubiła, ponieważ przestali poświęcać dziecku tyle uwagi, co wcześniej. Chłopiec zaczął opuszczać się w nauce, dokuczać koleżankom i kolegom, nieprzyjemnie odzywać się do nauczycieli, wpadł w złe towarzystwo. Książkowy przykład szkolnego łobuza. W efekcie szkołę podstawową ukończył dwa lata później, co było wynikiem dwukrotnego powtarzania roku.

 

Udało mu się jednak dostać do szkoły zawodowej, co było jeszcze gorszym środowiskiem, niż rozwijająca intelekt i zdolności szkoła podstawowa. W jego klasie znajdowali się też chłopcy z domów dziecka i rodzin patologicznych. Nie ciągnęło ich raczej do nauki zawodu, za to chętnie opuszczali zajęcia aby wspólnie pić w parku alkohol, organizować kradzieże kieszonkowe, napady...

Siłą rzeczy Marcin też dostał się do tego „gangu”. Byli postrachem szkoły i dzielnicy. Połowa z nich miała tak samo na imię. Mówili: „bo wszystkie Marciny to fajne chłopaki”. Tak też na nich zaczęto mówić „Marciny”. Nasz Marcin nie należał do najgorszych uczniów w klasie, potrafił pisać, to było jego mocną stroną. Polonistka jako cel wychowawczy postawiła sobie wyciągnąć Marcina ze złego towarzystwa. Przekonywała na radach pedagogicznych nauczycieli, jaki to zdolny chłopiec. Niestety już za sam wygląd dostawał półtora stopnia w dół.

 

Po skończeniu szkoły zawodowej nie ma zbyt ciekawych perspektyw na życie, tym bardziej w przypadku, gdy nie ma się do własnego życia szacunku. O Marcina upomniała się armia. Jaka jest polska armia każdy wie. Po półtorarocznym pobycie w wojsku, gdzie 99% poborowych wywodziła się z podobnego środowiska, Marcin był jeszcze bardziej zaprawiony w „boju”. Przez cały okres służby więcej czasu spędzali na piciu alkoholu niż na zajęciach typowo wojskowych. W wojsku nauczył się walki wręcz. Nie mógł tego nie wykorzystać po wyjściu do cywila. Zaczęły się problemy z prawem, bowiem nadal działał gang „Marcinów” z lat szkolnych. Teraz byli postrachem już całego miasta, gang był coraz bardziej zuchwały.

 

Przełom nastąpił dopiero w momencie, gdy jego niebezpieczne środowisko zaczęło się poszerzać. Poznał człowieka – alkoholika – który kilka lat wcześniej, po ukończeniu polonistyki, postanowił douczyć się filozofii. Nie wiem, czy to pod wpływem filozofii, czy innych, nieokreślonych sytuacji, człowiek ten zaczął się staczać, ale dusza humanisty i filozofa w nim pozostała. Gdy Marcin go poznał, miał nadzieję, że będzie to dobry kompan do wspólnych zabaw alkoholowych. Tak też było, lecz za każdym razem nowo poznany przyjaciel opowiadał Marcinowi sentencje i mądrości filozoficzne. Marcin postanowił dzięki tym rozmowom dokończyć eksternistycznie szkołę średnią, zrobić maturę. Wszystko dzięki owemu filozoficzno humanistycznemu alkoholikowi, u którego zaczął pobierać korepetycje z języka polskiego i przygotowywać się do matury.

 

Cóż się okazało – obydwaj są nadal przyjaciółmi, obydwaj mają teraz rodzinę, pracę, zaleczoną chorobę. Moje osobiste odczucie jest takie, że wzajemnie sobie pomogli. Marcin znalazł pomocną dłoń w swoim zdegradowanym środowisku, z kolei jego przyjaciel znalazł kogoś, komu mógł w czymś pomóc, kto go słuchał, a rozmowy z nim i pomoc w życiu sprawiały satysfakcję. Wynikiem tych zajść było to, że obaj pomogli sobie wzajemnie wyjść z dołka uzależnienia i wyprostować swoją drogę życiową. Nasuwa mi się błędny - jak sądzę - wniosek, że aby komuś pomóc, trzeba być takim jak on. Nie życzę tego przyszłym terapeutom uzależnień, ale życzę wszystkim, którzy potrzebują pomocy, aby ktoś wyciągnął do nich pomocną dłoń.